poniedziałek, 24 października 2016

D-DAY

Tytułowy D-DAY to operacja, która zmieniła historię całego świata. Ale to znamy z historii..
Dzień, który zmienił naszą całą przyszłość właśnie nadszedł i od teraz już nic nie będzie takie jak wcześniej. Każdy, nawet najmniejszy aspekt życia nabrał nowych barw a nasze życie od teraz jest usłane różami z białymi i czarnymi kłaczkami.





Czas przeszły.

"Mijają dni, miesiące, mija rok.." jak śpiewa pan Andrzej Dąbrowski, opowiada w skrócie naszą lekcję cierpliwości. Pierwsza myśl o tym żeby uratować czworonoga przyszła już tak dawno temu, że ciężko nam sobie przypomnieć ile to już minęło. Dzień wyjątkowy przypadł na jubileuszową 10-tą wizytę w schronisku a emocji było więcej niż na maturze i egzaminie  na prawo jazdy razem wziętych.





"Uszczypnij mnie"

Poranek. Dzień wolny. Dzwoni budzik. Wyłączam, za chwilę będzie kolejny. Po chwili podświadomie dochodzi do mnie myśl - To już dziś! Nie czekając na kolejne denerwujące muzyczki zrywam się z łóżka jak Struś Pędziwiatr i nie mogę w to wszystko uwierzyć. Wyczekiwany tygodniami poranek w końcu nastąpił! Adrenalina w krwi na poziomie krytycznie wysokim! Energii dawała więcej jak 3 kawy popite Czerwonym Bykiem. Schronisko było od rana zamknięte więc musieliśmy chwilę jeszcze się wstrzymać. Nie było to proste. Przez cały ten czas mieliśmy oboje tylko w myślach pojechać i wszystko jak najszybciej załatwić. Po naszykowaniu się wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do zoologicznego kupić przysmak dla już wkrótce NASZEGO pieska. No to w drogę. Azymut schronisko.

 

Koniec historii - początek HISTORII

Droga minęła szybko. Mimo, że to tylko kilka km to pędziliśmy jak menel po zasiłek. :)
Zatrzymaliśmy samochód jak zawsze przed bramą, na której jest wielki plakat z napisem "Nie kupuj - adoptuj". Zostało paręnaście kroków do zrobienia. Brama się otwiera, wchodzimy a stres coraz większy. "Czy my naprawdę to robimy?" - pyta Paula. Dalej do nas to nie docierało ale to się działo tu i teraz! Do biura prowadzi droga między boksami gdzie z daleka już zauważyliśmy białą łapkę która do nas wystawała zza krat. Ten sam pies który dziesięć wizyt temu przygnębiony leżał w rogu teraz emanuje radością i nie może doczekać się wyjścia z nami. Ale dziś nie łapiemy od razu za smycz..
Wchodzimy do środka i zostajemy bardzo miło przywitani przez całą, cudowną kadrę schroniska! Okazało się, że byli już jacyś chętni ludzie aby go nam zwinąć sprzed nosa ale na szczęście my byliśmy pierwsi. Uff...
Dowiadujemy się jak to wszystko wygląda i dokonujemy formalności. Kulminacyjnym momentem jest podpisanie się pod dokumentem adopcyjnym, którego zasad będziemy z pewnością przestrzegać. Okazuję się, że to nie takie proste podpisać się, kiedy dłonie się trzęsą, krew gotuje się w żyłach a do mózgu jeszcze nic nie dociera ;) 



Pierwszy raz z NASZYM psem

Szczęśliwi jakbyśmy trafili szóstkę w totka, wychodzimy z biura niosąc smycz aby wyprowadzić Apacza. Po raz pierwszy jako nasz, jedyny, niepowtarzalny, wyjątkowy, cudowny będzie szedł w stronę ogrodzonego terenu by spędzić z nami czas. (W nagrodę dostał płucko wołowe - pod zdjęciem podpis)


I o ile do tej pory historia była pełna radości i pięknych momentów tak tu niestety musimy zostać brutalnie sprowadzeni na ziemię. Oczywiście czas spędzony we trójkę był wspaniały.. Lecz najsmutniejsze w tej historii jest to, że Apacz jest nasz, ale nie może być z nami. Po czasie spędzonym razem musimy odstawić go z powrotem do boksu. Wychodzimy połowicznie zadowoleni ale z nadzieją, że wkrótce go zabierzemy do siebie i czeka nas wiele niezapomnianych przygód :)






To na pewno nie jest "typowa adopcja", a czy Wasze historie adopcji też są pełne emocji?

Norbi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz