piątek, 15 września 2017

Tutaj czas anielsko płynie.. ❤


Mając na horyzoncie kilka dni wolnych i zero konkretnych planów najlepszym pomysłem jest wyjazd w Bieszczady! Sprawdziliśmy tą opcję całkiem niedawno i szczerze polecamy ❤




Ta kraina święta niepojęta, w tej krainie pięknie, tajemniczo... Jak śpiewa Stare Dobre Małżeństwo. Nieodłączną nutą tego wyjazdu były piosenki typu ,,Bieszczadzkie anioły" czy ,,Zabieszczaduj dzisiaj z nami". Także odpal muzę, podkręć głośniki i wczuj się w klimat!



Czas w Bieszczadach płynie naprawdę powoli. Można się zrelaksować i jednocześnie naładować pozytywną energią. Nie ma to jak wędrówka z plecakiem i psem przy boku po niezniszczonej cywilizacją pięknej naturze. Jak wiadomo niestety istnieje zakaz wstępu z psem do Bieszczadzkiego Parku Narodowego ale gwarantuję Wam, że poza PN jest mnóstwo cudownych miejsc i szlaków dozwolonych do przejścia ze swoim futrzakiem ;) Niestety nas rozłożyło przeziębienie podczas wyjazdu więc nie pochodziliśmy tyle co byśmy chcieli ale i tak było ciekawie. Do dziś wspominam nieprzespane noce i te widoki dostępne na co dzień!

PIERWSZA DZIKA NOC W BIESZCZADACH


Po kilku godzinach mozolnej podroży dojechaliśmy wreszcie do Jeziora Solińskiego. Pokręciliśmy się trochę wzdłuż wybrzeża w poszukiwaniu odpowiedniej miejscówki na rozbicie namiotu w ukryciu. Okazało się jednak, że jest to ciężkie zadanie ponieważ większość wybrzeża jest mocno turystyczna i wszędzie było sporo osób i kolorowych straganów. Poza miastami nie znaleźliśmy dobrego dojścia do wody więc musieliśmy szukać dalej od tzw. Bieszczadzkiego Morza. Doświadczeni poprzednimi poszukiwaniami miejscówki w czeskiej dziczy kierowaliśmy się na zalesione i względnie płaskie tereny na komórkowym GPS. Większość ścieżek prowadziła stromo pod górę i osobowy samochód miewał problem z kamienistym podłożem. Na jednej z polan pasły się dwie sarny. Pierwsze bieszczadzkie dzikie zwierze na naszej drodze :) Tym sposobem dojechaliśmy do miejscowości Górzanka, w której zjechaliśmy z głównej ulicy a następnie znaleźliśmy mało widoczną ścieżkę między zaroślami prowadzącą na łąkę. Mamy to! Piękna polanka, z wysoką soczystą trawą otoczona krzewami, osłonięta od zabudowań ze strumykiem w tle. Idealnie :)


Conecting people


O 2 w nocy obudził nas rzęsisty deszcz mocno uderzający o tropik namiotu. Był tak silny, że ledwo siebie słyszeliśmy, serio. Trzeba było krzyczeć żeby się porozumieć. Apacz szybciutko przeszedł z przedsionka do sypialni i wcisnął się między nasze śpiwory w formie precelka. Po jakichś 30 minutach pogoda się uspokoiła i spaliśmy do rana. W takich okolicznościach zawsze ustawiam budzik na dość wczesną godzinę aby uniknąć niepotrzebnego spotkania z rolnikiem czy zwierzyną kosztującą pierwszy posiłek na łące. Po wyjściu z namiotu poczuliśmy zapach porannej rosy i pierwsze promienie słońca przebijające się przez drzewa za plecami. O takim poranku marzyłam. Namiot szybko wysechł na słońcu a my przystąpiliśmy do sporządzania tradycyjnego polowego śniadania. Owsianka z bananem i rożnymi dodatkami to nasza specjalność. Kawa w termos i w drogę.






WODOSPAD SZEPIT NA POTOKU HYLATY


Spragnieni więcej bieszczadzkiej dzikości udaliśmy się na północ. Pokonując ''Wielką pętlę bieszczadzką'' dotarliśmy do miejscowości Zatwarnica, tuż przy granicy Parku Narodowego. Po drodze minęliśmy kilka znaków ostrzegawczych przed niedźwiedziami, na widok których człowiek podświadomie przełyka nerwowo ślinę. Robiąc wywiady z mieszkańcami i turystami dowiedzieliśmy się, że nie stoją sobie one tutaj od parady. Okazało się, że niedźwiadków w tym roku jest bardzo dużo i chodzą po wsiach w poszukiwaniu jedzenia. Sołtys poinformował nas, że w Zatwarnicy nie ma pola namiotowego, które znaleźliśmy w internecie ale możemy się rozbić tu czy tam. Nikt nam raczej nic nie zrobi jak rozbijemy namiot na pierwszej lepszej, przypadkowej polanie. Powiedział również, że jak chcemy spać pod namiotem to musimy się liczyć z misiami bo wędrują sobie często nawet pod jego domem. Mówił o nich jak o bezdomnych psach ,,chodzą sobie, nie codziennie ale chodzą" z totalną obojętnością w głosie. Lekko nastraszeni ruszyliśmy na pobliski wodospad. I tu ponownie wchodząc na szlak minęliśmy znak z niedźwiedziem na drodze zakładowej nr 666! Po niespełna dwudziestu minutach moczyliśmy nogi i łapy w rzece podziwiając niewielki wodospad Szepit.






NOC W ZATWARNICY I NIEDŹWIEDZIE


Po powrocie z wodospadu postąpiliśmy zgodnie z radą sołtysa i zapytaliśmy w hotelu czy można biwakować na polance naprzeciwko. Za 20 zł mieliśmy super miejscówkę przy strumyku, drewnianym stole i palenisku, hotelową łazienkę (hell yeah!) i ciut więcej bezpieczeństwa niż w środku lasu. Przy każdej możliwej okazji szukaliśmy informacji na temat sposobów unikania i zachowania podczas spotkania z niedźwiedziem. Wszystko co wyczytaliśmy działało na naszą niekorzyść i wpływało zdecydowanie negatywnie na samopoczucie w miejscu gdzie są one częstymi bywalcami. Zgodnie z wyszukanymi wskazówkami rozpaliliśmy wieczorem ognisko by z daleka nas dostrzegły i w czas ominęły. Stres piętrzył się jak woda w strumieniu, która z pewnością była źródłem rybnych posiłków niedźwiedzi. To co wiedzieliśmy to, że na ich widok nie można uciekać, krzyczeć ani zachowywać się nerwowo bo misie to wyczuwają. Co więc należy robić? Zachować spokój, mówić do niego i powoli się wycofywać. Fajnie nie? Zwierzęta te często markują atak w ramach odstraszenia i biegną na Ciebie z rykiem i skulonymi uszami a w ostatniej chwili rezygnują i skręcają. Wtedy też masz za-cho-wać spo-kój!!! Hehe. Jeśli jednak faktycznie Cię zaatakuje połóż się na brzuchu zakrywając twarz rękoma i szeroko rozstaw nogi żeby nie przeturlał Cię na plecy. W najlepszym wypadku wyjdziesz z kilkoma siniakami. Dodatkowo jeśli niedźwiedź zaatakuje Cię podczas gdy jesteś w namiocie nie masz wyjścia i musisz walczyć! ... Takie właśnie treści czytaliśmy siedząc sobie w głębi Bieszczad. Wychodzi na to, że pozostaje się modlić, że zwierze po prostu się nami nie zainteresuje i samo się oddali. Co robić natomiast żeby się nie zbliżyło? Głośno rozmawiać, rozpalić ognisko i absolutnie nie przetrzymywać przy sobie jedzenia ani zapachowych kosmetyków. Tak właśnie robiliśmy. Na noc chowaliśmy dosłownie wszystko do samochodu stojącego kawałek dalej na parkingu hotelowym. Zastanawiało mnie tylko czy pies wabi takiego nieprzyjaciela czy też go odstrasza. Z tego co wyszukałam bywa różnie. Więc nie wiadomo czy bać się jeszcze bardziej czy odetchnąć mając przy sobie psiaka. Gdy zbliżała się północ wszystkie bibeloty pochowaliśmy do auta a ognisko zaczęło przygasać schowaliśmy się do namiotu w nadziei, że rano obudzimy się cali, zdrowi i wyspani. Oczywiście w moim przypadku było to niewykonalne. Zawsze podczas dzikich kempingów jestem bardzo czujna i ciężko przychodzi mi zaśnięcie czy przespanie spokojnie całej nocy. Tym razem było szczególnie trudno! Każdy szmer powodował nerwowe wybudzanie się. Nawet jeśli był to Pancik poruszający nogą. Nie wiem czy zagłuszający szum strumyka tuż za naszymi głowami był w tym przypadku pomocny czy też przeszkadzający w pracy moich zmysłów. Apacz spał jak suseł ale czy strumień nie działa na niego tak jak na mnie? Czy przebiły by się przez ten dźwięk delikatnie stawiane kroki zwierzęcia? Ponoć niedźwiedzie mają bardzo intensywny zapach bez problemu wyczuwalny nawet przez człowieka więc wmawiałam sobie, że pies wyczułby go z daleka. Gdy tak nie mogłam spać myślałam sobie jak bardzo jesteśmy bezradni w namiocie pozawijani w śpiwory typu mumia. Wyobrażałam sobie różne scenariusze gdy nagle moje myśli przerwał dźwięk wyjącego alarmu. Nie wiedząc skąd dochodzi miałam wreszcie wymówkę aby obudzić słodko śpiącego Narzeczonego. Długo nie mogliśmy zasnąć więc Norbi postanowił zadzwonić do hotelu mimo godziny 3 w nocy! Pani właścicielka mieszkała 20 km dalej więc nic o alarmie nie wiedziała i poprosiła Norberta o zlokalizowanie alarmu. Okazało się, że wszystko wydobywa się z hotelu a jego mieszkańcy dzwonili tylko na straż i pogotowie. Gdy wreszcie alarm wyłączono byłam wiele spokojniejsza gdyż z pewnością skutecznie odstraszył on ewentualnego niedźwiadka w pobliżu i zasnęłam.


Idealne miejsce na wesele :D




Miejscówka była o tyle przyjemna (zwłaszcza hotelowy prysznic;)), że postanowiliśmy spędzić tam kolejną noc. Rano właścicielka hotelu podziękowała nam za nocną fatygę w postaci przezroczystego napitku i kolejnego noclegu za darmoszkę! W szybkim przeliczeniu wyszliśmy więc na plus i wystarczyło kupić soki dla umilenia powtórnego wieczoru. Po wędrówce (o której przeczytasz niżej), kąpieli i rozpaleniu ogniska o zmierzchu przystąpiliśmy do kolacji przy drinku :) Ten wieczór upływał bardzo przyjemnie. SDM i nasze jodłowanie współgrało ze strzelającymi iskierkami z ogniska. Siedząc w tak beztroskim błogostanie nagle usłyszeliśmy strzał! Jakby petarda kilka gospodarstw dalej. Spojrzeliśmy na siebie oboje mając to samo na myśli. Nie musieliśmy się zastanawiać, pierwsze i jedyne co przyszło nam na myśl to, że ktoś przegania niedźwiedzia! Szczekanie i wycie psów ze wszystkich okolicznych gospodarstw upewniło nas, że to nie są żarty. Czym prędzej wzięliśmy wszystkie resztki jedzenia, śmieci, kubki i psa pod pachę po czym popędziliśmy pod hotel aby uniknąć uciekającego w popłochu zwierzęcia. Pancik w biegu wziął pochodnię z ogniska więc mogliśmy wyglądać jak neandertalczycy :) Po chwili wybuchła kolejna petarda. Apacz stał się bardzo czujny mimo, że jeszcze parę sekund wcześniej spał pod stołem jak zabity. Postanowiliśmy usiąść przy stolikach barowych na terenie hotelu. Całą trójką rozglądaliśmy się uważnie i nasłuchiwaliśmy co się dzieje. Po chwili poruszone wydarzeniem okoliczne psy ucichły a razem z nimi nasz się nieco uspokoił. Rozmowa i myśli znowu stoczyły się do tego samego. Jakiś czas później bałam się ostan naszego ogniska więc Norbi z Apaczem poszli sprawdzić jak sprawa wygląda w naszym obozowisku. Gdy wrócili przekazali mi, że wszystko jest ok, ogień przygasa a reszta wydaje się być nienaruszona. Zaczęliśmy więc rozważać możliwości noclegowe. Wiadome było, że w namiocie bezpiecznie nie jest i z pewnością nie będę spać spokojnie, najtańszy pokój hotelowy nie wchodził w grę gdyż opłata za psa była równa opłacie za cały pokój ''schroniskowy'' za jedną noc! Rozważaliśmy więc spanie w samochodzie kontra namiot przy potoku. Uznaliśmy, że jak w pobliżu był miś to już uciekł, Apacz nie wykazywał nerwowości przy naszym koczowisku jakieś 30 minut temu więc na wszelki wypadek i dla spokoju ducha włączymy w namiocie muzykę i damy radę. Obeszliśmy więc hotel, przeszliśmy przez ulicę i weszliśmy na polankę. Od pierwszych kroków Apacz dostał bzika! Przywarł nosem do ziemi i truchtem przemieszczał się w różnych kierunkach! Węszył jak oszalały! Ciśnienie ponownie nam podskoczyło tym bardziej, że jakiś czas temu był tam z Norbertem i absolutnie się tak nie zachowywał! Pewnie szedł po tropie a my oświetlając drogę daliśmy mu wolną... smycz i głośną gadką odstraszyliśmy to co tu było przed chwilą. Chwaliliśmy psa i zachęcaliśmy do dalszego tropienia a ten zataczał koła aż wreszcie doprowadził nas do naszej miejscówki. Gdyby nie pies nie podejrzewałabym niczego, wszystko wyglądało normalnie, na szczęście namiot również stał w jednym kawałku. Apacz jednak coraz bardziej nakręcony biegł z nosem przy ziemi. Doszedł do swojej miski turystycznej, w której dam sobie rękę uciąć, że została mięsna karma! Miska była pusta. Następnie dobiegł do drzewa z przywiązaną jego linką 10 metrową. Zaczął obwąchiwać linę i drzewo do tego stopnia, że wspiął się na dwie łapy! Byłam pewna, że przez nasz kemping przeszedł niedźwiedź pod naszą nieobecność. W tej chwili zmieniliśmy zdanie i poszliśmy ze śpiworami spać na siedząco w samochodzie. Rano sprawdziliśmy ponownie otoczenie. Tam gdzie Apacz najbardziej ciągnął były odciski na trawie w dużych odstępach od siebie..




DWERNIK KAMIEŃ 1004 m n.p.m.


Przeglądając przy śniadaniu mapę Bieszczad zakupioną w pierwszy dzień palec wylądował na szczycie Dwernik Kamień. Trasy były dwie: dłuższa ale delikatniejsza oraz krótsza ale bardziej stroma. Wybraliśmy tą drugą mając nadzieję, że im szybciej zdobędziemy ten szczyt tym więcej czasu nam zostanie na dalsze zwiedzanie tego dnia. Niedaleko góry znalazłam na mapie dwie jaskinie, które chciałam zobaczyć jednak później się okazało, że nie prowadzi do nich żaden szlak i musielibyśmy iść na azymut. Po opowieściach o dzikich zwierzątkach i o tym jak nawigacja i zasięg sieci potrafi płatać figle w Bieszczadach odpuściliśmy przedzieranie się przez las w poszukiwaniu jaskiń. Startując z parkingu w miejscowości Nasiczne wchodzisz na czerwony szlak wskazujący godzinę drogi na szczyt. Trasa była bardzo przyjemna w 100% zalesiona z dobrym podłożem dla psich łap. W dodatku można było się sporo nauczyć ponieważ była to jednocześnie ścieżka historyczno-przyrodnicza, na której co jakiś czas stały tablice informacyjne. Bez problemu dotarliśmy na skalisty szczyt w czasie trochę krótszym niż zakładaliśmy. Widok ze szczytu jest ponoć jednym z lepszych w Bieszczadach. Rozpościera się na Magurę Stuposiańską, dolinę wsi Caryńskie, Połoninę Caryńską, Wetlińską, Smerek i fragmenty pasma Otrytu. Postanowiliśmy pójść kawałek dalej szlakiem prowadzącym na Zatwarnicę aby zobaczyć okopy i groby żołnierzy z I Wojny Światowej. Po drodze napotkaliśmy nasz domek! Tipi Plemienia :)









Górskie przekąski 




REZERWAT HULSKIE


Po ciężkiej nocy spędzonej w aucie niewyspani i niektórzy mocno rozchorowani powolnie sprzątaliśmy wszelkie pozostałości naszego kempingu. Pożegnaliśmy strumyczek, czyhające zwierzątka i Zatwarnicę ruszając w kierunku Rezerwatu Hulskie. Wędrówkę rozpoczęliśmy przy drewnianej recepcji w Sękowcu i na starcie ruszyliśmy nie w tą stronę. Szybko się zorientowaliśmy i zawróciliśmy wchodząc w prawidłową lewą drogę. Po jakiś 20 minutach doszliśmy do rozwidlenia dróg i dwóch tablic informacyjnych. Trasa na wprost prowadziła do rezerwatu Krywe a na prawo u naszych stóp rozpoczął się teren rezerwatu Hulskie. Jednak w tym miejscu musieliśmy zrobić krótki przystanek gdyż obok znajduje się cudowna, zielona łąka z olśniewającym widokiem na góry. Typowa bieszczadzka widokówka. Według tablicy informacyjnej rezerwat ten jest ostoją dla zwierząt takich jak: wilk, jeleń, żubr, niedźwiedź, żbik i ryś. Początkowo droga lekko pnie się w górę a im dalej tym ciemniejszy las ukazywał się naszym oczom. Można tu podziwiać nietkniętą przez człowieka naturę. Stare, spróchniałe i powalone drzewa. Szliśmy ścieżką przyrodniczo-dydaktyczną dowiadując się wiele o tutejszej roślinności i zwierzętach. Zaczęliśmy uważniej przyglądać się śladom widocznym na miękkim podłożu. Niekiedy Apacz wskazywał nam wydeptane przez zwierzęta ścieżki w trawie. Znaleźliśmy ślady należące do różnych właścicieli. Od małych - sarnich, dziczych po odcisk wielkości mojej dłoni! Szliśmy po cichu rozglądając się i wsłuchując w puszczę. Niestety nie było dane nam spotkać żadnego zwierzęcia poza wiewiórką i żabą. No dobra Norbert jeszcze dojrzał jakiś większy zadek na górce, który tak szybko zniknął, że nie zdołaliśmy rozpoznać do kogo należał. Mieliśmy ochotę iść szlakiem dalej aby zobaczyć polecaną Chatę Socjologa jednak późna godzina i podgorączkowe samopoczucie głowy rodziny zadecydowało, że czas wracać i szukać kolejnego noclegu. Maszerowaliśmy powoli szukając żywych istot więc wróciliśmy do auta gdy po matulku zapadał zmrok. Bez noclegu, za późno by szukać dzikiej miejscówki postanowiliśmy pojechać do pierwszego pola namiotowego przy Jeziorze Solińskim.











POLA NAMIOTOWE PRZY JEZIORZE SOLIŃSKIM


Późną godziną, po spotkaniu żywego dzika w przydrożnym rowie i po kontroli służby granicznej dojechaliśmy wreszcie do pola namiotowego przy miejscowości Chrewt. Było już zupełnie ciemno więc ciężko było nam zlokalizować budynki socjalne czy recepcji. Były tylko 3 małe namioty, obok których siedzieli przy ognisku trzej mężczyźni. Jak się okazało Holendrzy. Powiedzieli nam, że oni też nie widzieli tu żadnego gospodarza i nikomu nie płacili bo przyjechali tylko na jedną noc. Nie mogliśmy nie skorzystać z takiej okazji. Tuż u podnóży Bieszczadzkiego Morza na ogrodzonym terenie, całkowicie za darmo. Rozbiliśmy się tak szybko jak chyba nigdy. Zagotowaliśmy wodę na zupkę chińską i zupełnie spokojni poszliśmy spać w tę przeokropnie zimną noc!


Widzicie podobiznę Apacza w namiocie?

Drugim polem namiotowym jakie odwiedziliśmy w Bieszczadach był ośrodek portowy Foka. Ostatnią noc postanowiliśmy spać ''na legalu'' aby wypocząć przed podróżą. Najpierw celowaliśmy w miejscowość Werlas polecaną przez innych turystów - psiarzy. Ponownie mapa google nie zgadzała się z rzeczywistością. Nie znaleźliśmy nic podobnego do pola namiotowego ale wydaje nam się, że to było miejsce ogrodzone drutem kolczastym, zamknięte na kłódkę z jakąś zardzewiałą tablicą. Tak więc pojechaliśmy do Foki i był to bardzo dobry wybór. Koszt nocowania to 15 zł za osobę bez dodatkowych kosztów za psa czy namiot. W dodatku na terenie kempingu znajdowały się domki letniskowe, holenderskie i przede wszystkim toaleta i prysznic z ciepłą wodą. Korzystając z okazji zjedliśmy pierwszy porządny obiad w pobliskim barze. Było to nic innego jak bieszczadzki pstrąg z frytami. Apacz zaprzyjaźnił się z kilkoma sąsiadującymi psami i wybawił się za wszystkie czasy. Wisienką na torcie było chłodzenie i taplanie się w jeziorze. 






TERKA I DOLINA RZEKI SANU


Pewnego słonecznego poranka zaplanowaliśmy wędrówkę doliną rzeki Sanu z Terki na Studenne. Według wskazań internetu samochód zostawiliśmy na parkingu przy kościele i ruszyliśmy w drogę mijając sklep spożywczy. Warto zaznaczyć, że sklepów spożywczych w głębi Bieszczad jest jak na lekarstwo. We wioskach są malutkie z najważniejszymi produktami. Gdy potrzeba coś więcej należy niekiedy jechać kilkadziesiąt kilometrów na zakupy. Wracając do tematu. Zeszliśmy z ulicy na dłuższy - czerwony szlak wedle znaku. Przekroczyliśmy mały strumyczek i zaczęła się mocno zarośnięta i błotna polna ścieżka pełna odbitych podków. Temperatura bardzo nam utrudniała wspinaczkę, było naprawdę gorąco. Upoceni doszliśmy wreszcie do pierwszego punktu widokowego z ławeczką. Apacz natychmiast schował się w jej cień a ja próbowałam na kliszy uwiecznić ten niesamowity widok. Kilka kroków dalej na wzniesieniu było rozejście dróg gdzie staliśmy i zastanawialiśmy się co robić. Według znaków czerwony szlak ciągnął się zarówno w prawo jak i w lewo. Dodatkowy znak znalazłam na kamieniu po lewej stronie więc tam też poszliśmy - kamienistą ścieżką w dół. Wychodząc zza zakrętu spotkaliśmy krowy, które akurat były przeprowadzane na pastwisko. Tak bliskiego spotkania jeszcze nie miałam i trochę się wystraszyłam tym bardziej, że krowa chyba nie była pocieszona obecnością psa tuż przed sobą. Zeszliśmy do wioski i zobaczyliśmy czerwony szlak wymalowany na słupie energetycznym skręcającym w prawo. Przed nami było mocno porośnięta łąka, ostro pnącą w górę. Wyimaginowałam sobie tam jakąś ścieżynę, którą zaczęliśmy się wspinać. W połowie górki zmachani jak psy doszliśmy do wniosku, że to nie może być to bo nie ma żadnych oznakowań szlaku. Zeszliśmy więc z powrotem na dół i ruszyliśmy w drugą stronę uliczką między domami i co jakiś czas na drzewach były wymalowane szlaki zarówno czerwony jak i zielony (krótszy). Przeszliśmy kawał wioski i co? Wyszliśmy na wprost parkingu z naszym samochodem. Damn. Choć pot się lał po czole a pies zipał postanowiliśmy wrócić, pójść kamienistą ścieżką w górę i skręcić w tamtą prawą ścieżkę, która również była czerwonym szlakiem! Utwierdziliśmy się w przekonaniu, że jesteśmy na prawidłowej drodze i szliśmy dzielnie pod górę wypatrując docelowej doliny rzeki Sanu. Dobrze, że mieliśmy z jednej strony piękne widoki co motywowało nas do dalszego marszu. Minęliśmy kilka znaków, wdrapaliśmy się na szczyt górki po czym ujrzeliśmy znak kierujący nas na prawo. Z prawej był gęsty las i nijak nie dojrzeliśmy tam ścieżki lecz droga wydeptana prowadziła lekko na prawo uznaliśmy iść dalej. Zgadnijcie gdzie doszliśmy... do tej pierwszej ławeczki. Wtem zdyszani jak te przysłowiowe psy i spoceni jak świnie w upale ponownie zeszliśmy kamienistą ścieżką w dół i wioską wróciliśmy do auta. Opowieść zagmatwana tak samo jak nasza wędrówka, która trwała tyle co trwałby cały szlak do Studenne. Nie wiem co tu zawiniło, czy nasze nawigowanie, czy znaki, czy może zarośnięte niewidoczne ścieżki. Trudno, zmachani byliśmy jakbyśmy porządny szczyt zdobyli ;) Przez Terkę przepływa super płytka rzeka Solinka - idealna na schłodzenie łapek. 


Kamienista ścieżka 








W nagrodę tego dnia spaliśmy w luksusie! Postanowiliśmy jedną noc spędzić w prawdziwej drewnianej chatce z łóżkiem i łazienką. Dodatkowo 20 minut od domku mieliśmy (jeden, prosty) szlak do punktu widokowego. Doszliśmy akurat na zachód słońca. To było coś! Na górce spotkaliśmy wcześniej wspomnianych turystów-psiarzy z młodym chartem perskim. To się Apaczek naganiał! Wcale za bardzo nie odstawał od wyścigowca a zdecydowanie był w swoim żywiole naganiacza :) Umówiliśmy się na ranny spacer w tym samym miejscu. Niestety ja mimo idealnych warunków pół nocy nie przespałam ze względu na katar a rano czułam się okropnie i miałam gorączkę. Narzeczony poszedł z psem na spotkanie tym razem nie z jednym a z czterema chartami! Niestety nowi koledzy nie przypadli Apaczkowi do gustu bo byli zbyt nachalni i szybko wrócił do domku. A może po prostu wrócił do mamy? ;)











Także tego. Nie ma się nad czym zastanawiać tylko rzucać wszystko i jechać z psem w Bieszczady! Ja z utęsknieniem czekam na kolejny wypad w moją ukochaną dzicz ❤


  

8 komentarzy:

  1. W Bieszczady zawsze z ogromną chęcią wracam - nawet te same szlaki nigdy się nie nudzą <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślę! Gdyby tylko były trochę bliżej z pewnością byłabym stałym bywalcem <3

      Usuń
    2. no właśnie, my też mamy daleko...

      Usuń
  2. Świetny wpis. Jak Rey będzie troszkę starsza, to na pewno wybierzemy się z nią ten region. Prezentuje się ciekawie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Koniecznie trzeba to zobaczyć na żywo :) Czekamy na Wasze wrażenia :)

      Usuń
  3. Mamy rodzinę w tamtych okolicach, ale ani matka ani ja nigdy nie byłyśmy jeszcze na tamtejszych szlakach! W przyszłym roku jedziemy, nie ma wymówek! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie! Jest co podziwiać :) Fajnie, że macie kogo odwiedzić przy okazji :) Pozdrawiamy :*

      Usuń
  4. Ahhh te Bieszczady! piękne! :)
    obcięty łeb Apacza przy namiocie - rewelka :D

    OdpowiedzUsuń