sobota, 15 września 2018

Podróż do Rumunii z psem




Tym wpisem rozpoczynamy serię wspomnień i opowiadań związanych z naszą podróżą do Rumunii. Na dobry początek przedstawię naszą dwudniową podróż do kraju Drakuli. Gdzie warto się zatrzymać, pospacerować a gdzie zdrzemnąć się nie płacąc ani złotówki? Zaczynamy!



Podróż tego roku nieco od nas uciekała. Rozpoczęliśmy urlop i spakowaliśmy walizki planując spędzić 3 tygodnie za granicą kraju. Jednak samochód uparcie nie chciał wrócić od mechanika w nasze ręce. Czekaliśmy z dnia na dzień aż będziemy mogli wyruszyć i nie mogliśmy się doczekać. A to zabrakło części, a to rozsypało się coś innego przy okazji, aż nawet jak na złość sklep motoryzacyjny stracił dopływ prądu na cały dzień. Czekanie wydawało się nie mieć końca. Do bagaży dokładaliśmy kolejne, coraz to mniej potrzebne rzeczy. Wreszcie późnym wieczorem w środę Norbert wrócił od mechanika z samochodem gotowym do drogi! Załadowaliśmy cały majdan i o północy ruszyliśmy w drogę!

Trasę obraliśmy troszkę nietypowo ażeby ominąć ewentualne korki na zakopiance. Choć w nocy nie powinno być wiele aut w trasie to pokierowaliśmy się na Rzeszów. Pierwszym celem, przystankiem spacerowym miały być Koszyce na Słowacji. O godzinie 5 nad ranem udało nam się przekroczyć pierwszą granicę i przywitaliśmy ziemię Słowacką. Chwilę później złapało nas zmęczenie i sen zaczął o sobie przypominać. Kilkadziesiąt kilometrów przed Koszycami zjechaliśmy z drogi głównej i zatrzymaliśmy samochód na łące. Od ulicy dzielił nas tylko niewielki krzak. Przeszliśmy się kilka kroków aby psiak rozprostował łapeczki i rozłożyliśmy fotele w samochodzie na krótką drzemkę. Po około dwóch godzinach obudziło nas niesamowite słońce i zaduch panujący w aucie. Apacz domagał się świeżego powietrza a my po rozbudzeniu stwierdziliśmy, że ruszamy dalej na południe. Po dojechaniu do centrum miasta równocześnie stwierdziliśmy, że nie mamy chęci na zwiedzanie zatłoczonej starówki w upalne przedpołudnie. Równie szybko opuściliśmy śródmieście i zatrzymaliśmy się przy niewielkim parku. Zrobiliśmy spacer i pierwsze piknikowe śniadanie na trawniku. Niewiele później byliśmy już na Węgrzech. Tuż za granicą kolejnego państwa znajduję się fajna miejscówka noclegowa. Mieliśmy tam odbyć noc jednak szkoda nam było całego dnia zostać już w jednym miejscu. Jednak dla strudzonych całych dniem w podróży mogę szczerze polecić Camping Hidasnemeti. Znajdują się tam altanki ze stołami i ławkami, (przepełnione) kosze na śmieci i wychodek. Nieopodal płynie spora rzeka, która przyniosła naszemu psu ogromną ulgę w typowo wakacyjną pogodę. My zrobiliśmy tam tylko krótki przystanek. Przy okazji mieliśmy chwilę na oklejenie samochodu nowymi naklejkami <3 i skonstruowanie zasłonek na boczne szyby co by Apaczek miał chłodniej i żeby nocami być jeszcze bardziej incognito :)

Pierwszy przystanek - drzemka na ziemi Słowackiej

Pierwsze polowe śniadanie w Koszycach

Miejsce kempingowe na Węgrzech


Dzień był jeszcze młody a my spragnieni podróży ruszyliśmy dalej. Kolejnym punktem postoju był Tokaj. Z przyczyn wiadomych zrobiliśmy sobie małą przechadzkę po miasteczku i wydaliśmy pierwsze forinty na węgierski specjał - wino tokajskie. Winnic jest tu całe mnóstwo więc niełatwo wybrać jedną czy dwie posiadające najbardziej atrakcyjną ofertę. Tak czy siak wino tutaj nie jest drogie a smakiem powala inne na kolana. Kupiliśmy pierwsze sztuki i pojechaliśmy na kolejną wyznaczoną miejscówkę. Miał być nocleg z widokiem i z atrakcjami. Dojechaliśmy kamienistą, wyboistą, miejscami stromą drogą do owego parkingu. Okazało się, że wiele osób wpadło na ten sam pomysł spędzenia wieczoru. Tarcali Bányató jest to niewielkie lazurowe jeziorko pomiędzy skalistymi urwiskami. Kolejna warta zobaczenia atrakcja znajdująca się tuż przy Tokaju. Piękny widok przyciąga sporą ilość turystów i śmiałków skaczących do wody. My musieliśmy szybko zmienić plany na ten wieczór ze względu na psa. Okropny upał tego dnia, osoby skaczące do wody i systematyczny huk w oddali sprawiły, że Apaczowi zaczęły się powoli odklejać klepki. Bał się plusku wody i ciągłego strzelania gdzieś daleko. Stał sparaliżowany gdy nie miał możliwości ucieczki. Szybko więc daliśmy mu drogę wolną w stronę auta. Bez zastanowienia wskoczył do swej norki na tylnej kanapie i zaczął się uspokajać. Udało nam się znaleźć kolejne dobrze zapowiadające się miejsce noclegowe. Pół godziny drogi dalej znajduje się miejscowość Tiszalök a tam sztuczne stawy z miejscem kempingowym. Zatrzymaliśmy się na końcu zbiornika z dala od drogi. Szlaban wjazdowy był otwarty ale nie znaleźliśmy żadnych informacji o opłatach za postój czy osoby za to odpowiedzialnej. Zaczęliśmy się rozbijać widząc jedynie dwie ekipy z namiotami po drugiej stronie wody. A Apacz? Apacz był wniebowzięty! Z wody ciągle wyskakiwały rybki a ten ganiał je z lewej do prawej. Głębokiej wody się boi więc przynajmniej pobiegał wzdłuż brzegu, do upadłego!






Taki zajebiaszczy mamy prysznic, a co!

Po wczesnej pobudce towarzyszyło nam kilku wędkarzy. Nikt sobie nawzajem nie przeszkadzał. Apacz kontynuował polowanie na rybki z brzegu a my zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy prosto do Rumuni :) 


Nasza hacjenda :)



Tym sposobem dzień urodzin spędziłam w dwóch krajach ;)


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz