wtorek, 21 sierpnia 2018

3 dni, 4 szczyty, darmowy camping - Góry Sowie z psem!



Poniedziałek godzina 14:30 - wychodzę z pracy. Uświadamiam sobie, że od czwartku zaczynam weekend i dobrze byłoby to wykorzystać. Potrzebuję w góry. W pierwszej chwili łapię za telefon i dzwonię do lubego przedstawić swój pomysł.

Późnym wieczorem w czwartek byliśmy już w Górach Sowich.



Podczas podroży towarzyszył nam rzęsisty deszcz. Wycieraczki na najwyższych obrotach nie dawały sobie rady ze strugami wody. Prognozy obiecywały wypogodzenie na południu Polski jednak z każdym kilometrem traciliśmy nadzieję na dobrą pogodę do zdobywania szczytów.

Na miejsce zajechaliśmy późną nocą. Celem była miejscówka, której mieliśmy współrzędne. Dojechaliśmy, rozłożyliśmy posłanie w aucie i szybko zasnęliśmy. Pobudka jak zwykle w takich okolicznościach dość wczesna jak na wolny dzień. Po wyjściu z auta poczuliśmy bardzo zimne, świeże powietrze. Odzialiśmy się w bluzy i kurtki i pod szarymi chmurami na niebie zaczęliśmy przygotowywać polowe śniadanie. Przy niskiej temperaturze i silnym wietrze dość długo czekaliśmy aż zagotuję się woda na kuchence polowej. Troszkę później niż planowaliśmy ruszyliśmy w góry.





Naszym celem był najwyższy szczyt Gór Sowich. Wielka Sowa przeraża tylko z nazwy bo w rzeczywistości wejście na nią nie było aż takie straszne. Na wędrówkę zabraliśmy kurtki i bluzy w razie brzydkiej pogody. Na szczęście odzież ochronna nie przydała się. Na całej trasie towarzyszyło nam gorące majowe słońce, czasami tylko chowając się za chmurami. Po kilku krótkich przystankach, między innymi na Jeleniej Polanie 811 m n.p.m. szybko dotarliśmy do Małej Sowy 972 m n.p.m. Szlak był bardzo przyjemny do maszerowania, podłoże niezbyt śliskie i nieszczególnie kamieniste. W sam raz na kilkugodzinną wyprawę z psem. Myśleliśmy, że samo podejście na szczyt Wielkiej Sowy 1014 m n.p.m. będzie strome jednak nie wiadomo kiedy znaleźliśmy się pod drewnianą bramą otwierającą widok na wierzchołek góry. Z początku nie było tam ani jednej osoby! Na Wielkiej Sowie można skorzystać z wieży widokowej, jednak wejście na nią jest płatne. Bilet normalny kosztuje 6 zł a według regulaminu psy nie mają tam wstępu. Dopytałam pana ze sklepiku z pamiątkami jak to wygląda w praktyce i okazało się, że można tam wejść z małym psem na rękach. Z takim dużym jak nasz raczej nie ponieważ na czubku wieży jest dość niebezpiecznie i zdarzały się przypadki gdzie pies chciał wyskoczyć za barierki! Odpuściliśmy sobie więc podziwianie panoramy a w zamian usiedliśmy przy jednym z kilku stolików i zrobiliśmy przerwę na posiłek.



 



 


Zejście obmyśliliśmy sobie inną trasą dla urozmaicenia wycieczki. Poszło równie szybko i przyjemnie. Minęło zaledwie 30 minut a my doszliśmy do Przełęczy Walimskiej gdzie również można zostawić samochód. Po pokonaniu kolejnych kilku zarośniętych a także asfaltowych dróg znaleźliśmy się przy aucie zaparkowanym pod kościołem w Walimiu.

Po udanej wędrówce wróciliśmy w to samo miejsce jednak tym razem za widoku rozbiliśmy się na wzgórzu łąki tuz przy niewielkim stawie. Było tam palenisko, mały opuszczony domeczek i piękny widok na góry. Najpierw zrobiliśmy sobie prysznic przywieszając plandekę do krzewów i powiesiliśmy bukłak z wodą na słupku. Idealnym patentem jest wożenie prysznica polowego przy nasłonecznionej szybie auta. Dzięki temu wykąpaliśmy się w letniej wodzie muskani promieniami zachodzącego za las słońca. Następnie rozłożyliśmy sobie kojo. Wprawnym ruchem zajmuje to zaledwie 10 minut i samochód zamienia się w przytulną sypialnię :) Gdy już wszystko gotowe do spędzenia nocy przychodzi czas na zniesienie drewna, rozpalenie ogniska i ucztę. Jest to jeden z moich ulubionych momentów takich tripów. Pies odpoczywa po wyczerpującym dniu chłodząc się pod samochodem a my spędzamy wieczór na rozmowie. Wymieniamy się wrażeniami z minionego dnia i planujemy kolejne. Dorzucamy drwa do ognia i siedzimy do późna na pełnym relaksie wsłuchując się w odgłosy natury.


 



Kolejny dzień rozpoczęliśmy od swoich porannych rytuałów. Nie zaczynamy dnia bez spaceru z psem, porządnego śniadania i dużej czarnej kawy. Tego dnia za cel obraliśmy kolejny, trzeci najwyższy szczyt tego rejonu. Kalenica sięga 964 m n.p.m. i  można ją zdobyć na kilka sposobów. My samochód zostawiliśmy na parkingu przy Leśnym Dworku więc musieliśmy obmyślić plan na dojście do szczytu i powrót w to samo miejsce innymi szlakami. Wędrówkę rozpoczęliśmy szlakiem zielonym, który momentami rzucał nam poważne wyzwanie. Początkowy fragment w wysokim lesie piął się stromo w górę. Częste przystanki, izotoniki w plecaku i Apacz przypięty do pasa zdecydowanie ułatwiały marsz. Trochę zdyszani doszliśmy do Bielawskiej Polanki. Tam można skorzystać z zadaszonej przystani i zjeść sezamki co bardzo polecamy :) Szlaków stamtąd rozchodzi się co najmniej pięć! Nie dziwota więc, że kompas zawiódł i ruszyliśmy nieprawidłową ścieżką. Na szczęście szybko się zorientowaliśmy. Nasz żółty szlak był wąski i nieco ukryty między wysokimi trawami. Po chwili pod nogami zaczęły nam wyrastać duże kamienie. Odcinek niezbyt długi ale dość intensywny. Skałki na przemian z korzeniami częściowo zarośnięte dla psich łap nie były przeszkodą. Apacz szedł niestrudzony z lekkim zdziwieniem dlaczego my się tak ociągamy i dyszymy. Wreszcie naszym oczom ukazała się wieża widokowa i tabliczka oznaczająca szczyt. Na wieżę prowadzi 70 blaszanych schodów więc nawet nie próbowaliśmy wchodzić całą trójką. Jedno z nas czatowało z psem na ziemi gdy drugie podziwiało widoki z metalowej 20-metrowej konstrukcji. Panorama zapierała dech w piersiach. Pogoda sprawiła, że widoczność mieliśmy doskonałą i mogliśmy podziwiać pasma górskie Sudetów. Na szczycie podczas chwilowego odpoczynku spotkała nas bardzo nietypowa sytuacja. Przyszła trzyosobowa rodzina ze zwierzątkiem na smyczy. Zwierzątkiem tym była fretka. Z początku wszystko wydawało się być normalne i kontrolowane. Wdaliśmy się w krótką pogawędkę z właścicielką fretki i nastąpiło coś bardzo dziwnego. Pani nie była chyba do końca świadoma podstawiając ją pod nos nakręconemu Apaczowi trzymanemu z całej siły w objęciach Norberta. Dłuższą relację i moje wrażenia ''na gorąco'' można usłyszeć w filmiku, który nagrywaliśmy podczas całej wycieczki. 




 





Bardzo zniesmaczeni zawinęliśmy manatki i ruszyliśmy dalej. Tuż za szczytem przy szlaku znajdują się tzw. Słoneczne Skałki. Są to spore konstrukcje skalne, po których można się wspinać i skakać. Szliśmy w stronę Przełęczy Jugowskiej sprawnym krokiem aż ominęlibyśmy kolejny szczyt. Tabliczka z napisem Słoneczna 949 m n.p.m. jest nieco na uboczu i łatwo ją ominąć idąc w dół. Doszliśmy do wyciągu narciarskiego skąd rozpościerał się piękny widok do zdjęć. Następnie minęliśmy boczkiem schronisko Zygmuntówka i zeszliśmy do Przełęczy Jugowskiej. Kawałek asfaltu, pierwszy pies spotkany tego dnia i dalej lasem w dół. Zejście trwało stosunkowo krótko. Gdy znaleźliśmy się przy samochodzie uznaliśmy, że posilimy się jeszcze przed podróżą resztkami naszego prowiantu. Zagotowaliśmy więc wodę na parkingu i zjedliśmy po zupce chińskiej. Pies po swoim posiłku padł jak kawka na szybką drzemkę. 











Były to trzy mega udane dni! Zdobyliśmy 4 najwyższe szczyty Gór Sowich. Szlaki bardzo przyjemne, niezbyt wymagające. I co najważniejsze PRZYJAZNE PSIAKOM 💚




Podczas całego pobytu bawiliśmy się w jutuberów więc zapraszam do oglądania:








4 komentarze:

  1. Zgadzamy się z Wami - Góry Sowie są bardzo przyjazne psom! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, ja mam takie pytanie praktyczne: jeśli śpicie w samochodzie, to gdzie w tym czasie przebywa (śpi) Apacz? Innymi słowami: jak się mieścicie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Miło, że ktoś tu jeszcze zagląda :) Nocowaliśmy dokładnie tak jak widać na drugim zdjęciu czyli Apaczek rozwalony na środku materaca, zazwyczaj w nogach a my przyklejeni do boków auta :D Troszkę ciasno było ale przytulnie ;)
      Po kilku latach takiego podróżowania dorobiliśmy się kampervana, którym podróżujemy aktualnie z dwoma pieskami. Chociaż mimo większego metrażu komfort spania za wiele się nie zmienił bo nadal wszyscy wybierają łóżko do spania (2 osoby + 2 psy) hehe. Nasze przygody można śledzić na kanale YT - Plemię Apacza
      Pozdrawiamy!

      Usuń