poniedziałek, 8 maja 2017

O wilku mowa #KWIECIEŃ



Pierwszy tydzień maja już za nami! Najwyższa pora więc podsumować i powspominać wydarzenia z kwietnia! Dużo się nie działo ale to co się wydarzyło było mega! Bez zbędnego wstępu przejdźmy do konkretów ;)


Miesiąc zaczęliśmy z przytupem korzystając z dobrej pogody i rozpoczynając sezon grillowo-wiosenny. Razem ze znajomymi koniarzami spotkaliśmy się na ognisku. Jako, że impreza organizowana była na ''naszej ziemi'' Apacz miał absolutny wstęp wolny na tzw. jajeczko :) Jak to zwykle bywa w naszym przypadku pies był nie lada atrakcją. Okazało się, że młodsza część naszego końskiego grona zna futrzaka z internetów - co nie powiem - sprawiło mi ogromną przyjemność. Niezmiernie miłe uczucie usłyszeć dobre słowo na temat moich wypocin! Po przywitaniu i obwąchaniu wszystkich osób położył się grzecznie przy mnie i nikomu nie przeszkadzał w jedzeniu ani nie próbował wyłudzić kawałeczka kiełbasy co dla mnie bardzo ważne. Były też zabawy i zaspokojony wewnętrzny zew owczarkowatości - stróżowanie okolicy :)





Nazajutrz, jak przystało na piękne niedzielne popołudnie poszliśmy się wyszaleć do lasu. Były górki, było pławienie i do tego długi spacer dzikimi ścieżkami - pies szczęśliwy - wszystko super. Tak myślałam. Dopóki nie wróciliśmy do domu. Wchodząc za Apaczkiem po schodach na co drugim stopniu pojawiały się coraz większe krwawe odciski. Wystraszyłam się dość mocno bo krwi nie było mało a w dodatku sączyła się bez przerwy! Między opuszkami znalazłam kawałek szkła. Cholera! Co za pech.. w centrum miasta wszędzie pełno potłuczonych butelek i nic nam się nie przytrafiło a tu w naszym, bełchatowskim lesie coś takiego?! Pomyślałam, że się z tego wyliże i poduszeczki się zagoją. Problem pojawił się po 2-3 dniach kiedy przestał całkiem używać kończyny i utykał na trzech. Razem z kontuzją stracił energię, humor i apetyt. Poszliśmy więc do weterynarza, dostaliśmy maść i opatrunki. Szczęśliwie po kilku dniach doszedł do siebie i wrócił do formy. Tak się złożyło, że cały ten tydzień byłam z psem u rodziców w lesie i planowałam mega spacery, rower i bieganie.. no cóż, ważne, że się zagoiło ;)








Już od dłuższego czasu planowaliśmy swój pierwszy Dog Trekking. Gdy na 10 dni przed imprezą Apacz doznał kontuzji łapeczki nasz udział stanął pod wielkim znakiem zapytania. Obawiałam się, że nic z tego nie wyjdzie bo nawet jeśli łapka się całkowicie zagoi i pies zapomni o problemie to może jednak nie warto go forsować i narażać na ponowne otwarcie świeżo zaschniętych ran. Byłam na totalnym rozdrożu bo wreszcie mogłam spełnić marzenie związane z Dog Trekkingiem ale dobro i bezpieczeństwo psa zawsze stawiam na pierwszym miejscu. Stopniowo spacerowaliśmy coraz więcej i dłużej i gdy kolejny raz Apacz biegał i skakał po łąkach jak szalony zdecydowaliśmy podjąć się wyzwaniu i jechać do Lublińca! 






Mając świadomość, ze trasa jest prosta pod względem braku nachyleń rzuciliśmy się odważnie na dystans MID czyli 24 km. Wszystko poszło po naszej myśli i było cudownie! Mogliśmy spędzić dzień w towarzystwie Bohuniałków, których jeszcze do niedawna podziwiałam i znałam tylko z internetów! Apacz bardzo polubił się z jegomościem Bohunem! Dotarliśmy na metę bez większych kłopotów i co najważniejsze mój dog całą drogę naparzał do przodu jak szalony! Na blogu jest już wpis poświęcony temu wydarzeniu więc po szczegóły i więcej zdjęć zapraszam TU :)

Źródło: dogtrekking.com.pl




Tuż po tym weekendzie dotarło do nas super zamówienie ze sklepu dogtrotter.pl. Zakupiliśmy sprzęty dla psa związane typowo z psimi trekkingami gdyż ja od razu wiedziałam, że tak szybko ta nasza przygoda się nie skończy :) Jak na napalonego zaprzęgowca przystało mamy piękne szelki typu sled, i pas biodrowy z prawdziwego zdarzenia! Ten, który miałam w Lublińcu był bardzo wyjątkowy i oryginalny :) No i buciki! Czy to na mrozy, upały czy (tfu-tfu) kolejne przygody ze szkłem.






Ostatni tydzień miesiąca również spędziliśmy w leśniczówce. Testowałam pas i korzystałam z uroków dziczy, w której zdecydowanie czujemy się z psem najlepiej <3






Podsumowując: pół miesiąca spędziliśmy eksplorując las wzdłuż i wszerz oraz emocjonując się jednodniowym ale zdecydowanie najlepszym wydarzeniem w naszym dotychczasowym, wspólnym życiu! Powtórzę słowa z poprzedniej notki: polecam każdemu spacer w takim gronie i odcięcie się od rzeczywistości <3




A jak Wasz kwiecień? Wydarzyło się coś wyjątkowego? 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz