piątek, 7 kwietnia 2017

O wilku mowa #MARZEC



Wpis ten powinien był się pojawić nieco wcześniej lecz z przyczyn ode mnie niezależnych ukazuje się z kilkudniowym opóźnieniem. Pisany pod kołdrą, późną wieczorową porą.




Pragnę przedstawić pierwszą notkę z serii, która w zamyśle będzie się pojawiać na początku każdego miesiąca. O wilku mowa - o Apaczu rzecz jasna - to podsumowanie ubiegłego miesiąca. Będę analizować, wspominać pozytywne momenty i doszukiwać się smaczków, które były warte uwagi. Trochę pamiętnik poprawiający nastrój a trochę motywacja do działania w kolejnych miesiącach aby mieć czym się pochwalić 😉




Zacznę od czworonożnego bohatera tegoż bloga i jego nowych zachowań. W marcu pojawiły się pierwsze iście wiosenne dni i temperatura powyżej dziesięciu kresek dzięki czemu Apacz ujawnił swe pływackie oblicze. Do tej pory tylko czasami moczył łapki aby się napić podczas zabaw a teraz wchodzi do rzeki rychło pod sam brzuch! Zdarzyło mu się kilka razy wejść głębiej i oderwać łapki od dna ale zazwyczaj było to niespodziewane - np goniąc kaczki 😉 Podczas każdego spaceru nad rzeką wbiega do wody bez zastanowienia i często zastyga w połowie zanurzony. Teraz najlepsza zabawa w ganianki jest zawsze z udziałem jakiegokolwiek akwenu. Zdecydowanie pokochał prawie-pływanie!







Przejdźmy do tego co najbardziej mnie kręci i na co najbardziej czekam na koniec każdego tygodnia czyli wyjazdy. Uwielbiam zwiedzać nowe miejsca, tym bardziej teraz odkąd stałam się szczęśliwą opiekunką wspaniałego psiaka i wyprowadziłam się z mojej leśniczówki do centrum miasta. Od zawsze kochałam spędzać czas na świeżym powietrzu i podziwiać piękno natury. Niezmiernie cieszę się na każdy wypad poza miasto stąd w wolnej chwili przeczesuje mapę w poszukiwaniu fajnych miejsc w najbliższej okolicy. W minionym miesiącu znalazłam perełkę! Jak narazie nasze ulubione miejsce na ciepłe popołudnie. Nawet nie potrzeba weekendu bo przecież dni już długie więc w piękną pogodę zamiast miejskich spacerów jedziemy (paręnaście​ minut od Tomaszowa) nad Zalew Sulejowski! Do tej pory byliśmy w miejscach kempingowych: Tresta i Karolinów. To drugie zdecydowanie wygrało. Czysta, szeroka plaża, las odgrodzony trzciną no i oczywiście woda, dużo wody. A w wodzie łabędzie, ptaki i kaczki czyli to co Api lubi najbardziej. Genialne w tych miejscach jest to, że spuszczam psa ze smyczy bez żadnego stresu, jak jeszcze nigdy dotąd. Inaczej pewnie będzie w sezonie gdy będzie tam więcej ludzi i zakaz puszczania psów luzem. Póki co spotkaliśmy tylko kilku wędkarzy - istna radość​!












Bardzo ważnym marcowym postanowieniem Plemienia jest udział w najbliższym, pierwszym w tym sezonie dogtrekkingu. Może nie powinnam zapeszać dopóki nic nie jest pewne ale jeszcze parę miesięcy temu tylko o tym marzyłam a teraz mogę realnie planować. W związku z tym postanowiliśmy się jakkolwiek przygotować. Poczuć choćby namiastkę takiej wędrówki i będąc w lesie u rodziców zamiast brać rowery między nogi postanowiliśmy zrobić konkretny spacer. Marszem pokonaliśmy 12 km w niecałe dwie godziny. Mam nadzieję że to dopiero początek i jeszcze się rozkręcimy biorąc przykład z Bohuniałków.








Marzec był w pewnym sensie przełomowym miesiącem dla nas i psa gdyż stała się rzecz bardzo długo wyczekiwana. Kiedyś wspomniałam o problemie z jedzeniem suchej karmy. Bezdyskusyjnie zmieniliśmy dietę na surowe mięso co spotkało się z dużym entuzjazmem ze strony psa. Skrupulatnie wyliczaliśmy wagę porcji w stosunku do masy i aktywności naszego pierwotniaka jednak mimo wszystko waga (niedowaga) stała w miejscu lub delikatnie spadała. Zwiększaliśmy i zwiększaliśmy michę aż doszliśmy do ogromnej porcji jak dla ostro pracującego byka. Po kilku miesiącach zauważyliśmy zmiany w wyglądzie i waga wreszcie zaczęła rosnąć - 3kg milości więcej :) 





Z nowinek w psiej, barfnej diecie zaczęłam stosować olej z łososia oraz wiejskie jaja. Zjadane są bez kręcenia nosem i dają widoczna poprawę w kondycji sierści.





Jeśli mowa o marcowych ciekawostkach nie sposób pominąć matę węchową o której ostatnio bardzo głośno. Chyba tak jak większość psiarzy zrobiłam ją na wzór piesologii z materiałów kupionych w sklepie z odzieżą używaną. Niedroga i fajna rzecz natomiast nie męczy apaczowego móżdżku tak jak się tego spodziewałam.





Marcowym minusikiem acz nieodzownym aspektem psiego życia są nieszczęsne kleszcze. Mimo zabezpieczenia w formie obroży znalazłam już kilka wbitych krwiopijców. Prawdę powiedziawszy nie jest źle zważając na to, że nasze codzienne spacery odbywamy na łąkach przy rzece czyli w miejscu gdzie bytuje najwięcej kleszczy a Apacz miał ich 4 sztuki. Przestrzegam wszystkich psiarzy przed tymi pasożytami gdyż sezon w pełni!







A jak Wam minął marzec? Poza tym, że zapewne zbyt szybko ;)

4 komentarze:

  1. Zazdroszczę tej plaży nad zalewem! Co do kleszczy może warto zastanowić się nad naturalnymi sposobami ich zwalczania? Rada do foresto - musi być ciasno na psiej szyi i musi mieć kontakt ze skórą aby mogła prawidłowo działać, niektórzy podgadają sierść żeby zapewnic kontakt obroży ze skórą. U nas niestety ostatnie tygodnie to maraton po weterynarzach i nierówna walka z czerniakiem... mam jednak nadzieję, że wygramy! W końcu jeszcze tyle przed nami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a i mata węchowa też nie męczy Tajgi :P

      Usuń
    2. Hej Ania! Wydaje mi się, że obroża jest prawidłowo założona ale całkiem niezły pomysł z podgoleniem sierści tym bardziej takiej haszczakowej jednak ja nie mogłam bym tego zrobić Apaczowi ;)
      Widziałam wpis o czerniaku.. bardzo współczuję i trzymamy za Was mocno kciuki, będzie dobrze :*

      Usuń
    3. tylko przekazuje, co wiem o obrozy ;) a i jeszcze niektorzy pisza, ze obroze trzeba "aktywowac" poprzez mocne naciagniecie jej, ale tez pewnie wiesz o tym internetow ;) Dziękujemy za trzymanie kciuków :*

      Usuń